Stałem w bramie głównej i tępym wzrokiem wpatrywałem się w zachodzące słońce. Rozciągający się we wszystkie strony piach połyskiwał w ostatnich już tego dnia promieniach, które zapowiadały rychłe nadejście nocy. W takich momentach pustynia wydawała się mniej mroczna niż w rzeczywistości była. Jednak to tylko pozory. Jej prawdziwą twarz znali tylko nieliczni. Pustynia tak naprawdę wabiła podróżników swym pięknem i tajemniczością, aby potem pożreć ich, gdy zupełnie się w niej zatracą. To samo zrobiła z nimi. A przynajmniej tak mówiono. Mimo to ja nadal czekałem. Czekałem na ich powrót. Od ponad dziesięciu lat czekałem. Wiedziałem, że nie wrócą, jednak mała cząstka mojej duszy wciąż kazała mi dzień w dzień przychodzić w to miejsce i ich wyczekiwać. Dawała nadzieję, że jednak nie wszystko straciłem. Nienawidziłem jej, a mimo wszystko bałem się, że i ona zniknie. Umrze. Tak, jak i moi rodzice.
— Sasori, chodźże już! — Usłyszałem krzyk. Rzuciłem ostatnie, smutne spojrzenie na ten krajobraz i odwróciłem się. Jakieś kilkanaście metrów dalej stała osóbka, która machała w moją stronę. Nawet z tej odległości widziałem jej dobroduszny uśmiech dedykowany właśnie dla mnie. Może to dziwne, ale lubiłem go. Dlaczego? Bo był prawdziwy. Życzliwy, głęboki. Całkowicie inny niż cała reszta. Dodawał mi otuchy i pomagał w chwilach zwątpienia. Od kiedy pamiętam, zawsze był przy mnie. Dzięki niemu odnalazłem swoją drogę. Wiedziałem, co chcę robić. Przynajmniej częściowo. W głębi serca chciałem, by na zawsze pozostał przy mnie. Aby żył.
— Sasori, no! Zaraz godzina policyjna! — Jej głos ponownie wyrwał mnie z zadumy. Szybko przeanalizowałem wypowiedziane słowa i ruszyłem biegiem w stronę dziewczyny. Nie mam ochoty tłumaczyć się Kazekage, co robię tak późno poza domem. Znowu. Ani tym bardziej dla tej starej baby.
Zrównałem się z nią i razem w milczeniu ruszyliśmy w stronę domu. Ja zatopiony we własnych myślach, a ona w swoich. Uśmiechnąłem się nieznacznie. Było jak zawsze. Dlaczego tak nie mogło zostać?
— Sasori, boję się. — Przerwała ciszę, dalej wpatrując się w niebo. Nie odpowiedziałem. Po prostu patrzyłem na nią z niezrozumieniem. Jej twarz zdobił smutny uśmiech, a oczy wydawały się dziwnie puste. Rzadko kiedy widywałem ją w takim nastroju. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co to oznacza. Teraz już wiem. Nic nie może trwać wiecznie. I na tym polega mój problem.
— Czego? — Mój bezbarwny głos przerwał ciszę. Nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiło się zupełnie ciemno. Dlaczego czas mija tak szybko?
— Bo jestem tak bardzo szczęśliwa — powiedziała cicho, zatrzymując się. Bezwiednie zrobiłem to samo. Zmarszczyłem brwi. Nie rozumiałem. Po prostu patrzyłem na nią ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Odwróciła wzrok od rozgwieżdżonego nieba i zwróciła się w moją stronę. W jej oczach lśniły łzy, gdy po raz ostatni obdarowywała mnie tym pięknym uśmiechem, który codziennie dawał mi siłę i nadzieję. — Takie szczęście jest wręcz przerażające.
Ponownie spojrzała w niebo, po czym delikatnie prychnęła pod nosem. Odwróciła się i ruszyła w stronę siedziby Kazekage.
— Dlaczego? — wydobyło się z moich ust. Nie pobiegłem za nią. Żałuję. Po prostu musiałem wiedzieć. Nie rozumiałem. Wydawało mi się, że chciała mi wtedy coś przekazać, ale dopiero później zrozumiałem, co takiego. Dziewczyna nie zatrzymała się na dźwięk mojego głosu. Nie spojrzała w moją stronę. Nie odpowiedziała. A ja niczego nie podejrzewałem.Wtedy sądziłem, że dostała trudną misję, a cała sytuacja wynikła ze stresu z nią związanego. Potem uważałem, że ta stara baba znowu kazała jej mnie unikać. Nigdy nie sądziłem, że po prostu zniknie. Wyparuje. Zostawi mnie. Jak rodzice. Tląca się we mnie iskierka nadziei zgasła wtedy na zawsze.
***
Witam, miło mi Was tu widzieć!
Szczerze, nie spodziewałam się, że to kiedykolwiek napiszę,
a jednak!
Czekam na krytykę i rady.~
Podobało się?